KONIEC ŚWIATA - HOTEL
POLONIA
Lou & Rocked Boys c/o
Rockers Publishing 2012
Autor tekstów: Jacek Stęszewski
1. Między Tobą a Mną
2. Liubliu
3. Hotel Polonia
4. Czarno Białe NYC
5. Kac
6. Piłkarski Poker
7. Pudełko po Cukierkach
8. Duchy Martwych Dni
9. Mój Bóg
10. Rezerwowy Pies
11. Wesele
12. Pijany Tramwaj
Między tobą a mną
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ucieka nam stąd
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ochrzczone jest łzą
Z balkonu patrzę na to co się dzieje
Świat pod nogami pęka na pół
Kolejne bydle, któremu nie wierzę
Wyciera swoją gębę w mój stół
Mijam tęczowe kobiety buchalterów
Płynące z prądem truskawkowych rzek
A każda z nich ma swojego psa
I muszkietera zza siedmiu mórz
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ucieka nam stąd
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ochrzczone jest łzą
Kiedy nie widzisz patrzę się na Ciebie
I nicią żądzy obszywam Twój brzuch
A kiedy palę wciągam wszystko w siebie
I nie wypuszczam nadziei z ust
Gdy ból i gorycz powsiąkają
My obok siebie zamknięci na klucz
Będziemy siedzieć na tym samym drzewie
W smutnej melodii z tych samych nut
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ucieka nam stąd
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ochrzczone jest łzą
Między przekleństwa wciśnięte pacierze
A tam gdzie rozkosz wepchany ból
Wsadzone drzazgi między mnie i Ciebie
Skutecznie dzielą wszystko na pół
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ucieka nam stąd
Między Tobą a mną między rzęsą a brwią
Między życiem a tym co ochrzczone jest łzą
Liubliu
Windą na sam dół i do piekła suń
Postaw litra pół na stół
Roztargajmy ból na pół
Niech to co złe weźmie cholera
Pierwsza flaszka w mig
Koi życia zgrzyt i rozszczepia każdą myśl
Spijmy gorycz co uwiera
Niech z trzeźwości nas rozbiera
Lubię Cię
Tiebia liubliu
Ja Tiebia liubliu
Kiedy pijesz ze mną tu
Niech wygładzą sny wyborowe łzy
Wyprostują chwiejny byt
Prosto w gardła w podniebienia
Nic nie spływa po kołnierzach
Nie umieraj pij! Trwaj zdrowy żyj
Ciecz wypełnia błękit żył
Krople czyste luksusowe
Już wsiąknęły nam w wątrobę
Lubię Cię
Tiebia liubliu
Ja Tiebia liubliu
Kiedy pijesz ze mną tu
Hotel Polonia
Po stromych miotam się urwiskach
Złotówki mi kaleczą ręce
Czuje się jak najtańsza dziwka
Jakby mi ktoś narzygał w serce
Sączą się noce i godziny
Prosto stąd do nieskończoności
Życia ruchome koleiny
Stoją na drodze do wieczności
Lubimy kąpać się w lamencie
Na siłę mydlić się pogardą
Kaleczyć się dosłownie wszędzie
Tępą patriotyczną szablą
Lubimy być jak koncert życzeń
Na siłę dziury w całym szukać
I po to istnieć żeby krzyczeć
Hasła, których się nie da słuchać
Skąd więc najbliżej jest do Polski
Z kogo prawdziwa krew wyciekła
Bóg odpowiada głosem szorstkim
Do Polski jest najbliżej z piekła
Ci którzy żywią się krwią martwą
Nie wierzą w wolność, którą mają
Może gdy sami ją wywalczą
Uwierzą w wolność odzyskaną
W tych skserowanych blokowiskach
Idę po linie obok Ciebie
Przed nami przyszłość niezbyt czysta
I ściana z takich samych cegieł
Skąd więc najbliżej jest do Polski
Z kogo prawdziwa krew wyciekła
Bóg odpowiada głosem szorstkim
Do Polski jest najbliżej z piekła
Czarno Białe NYC
Spotykam Cię na samym dnie
W pootwieranych szufladach
I w zakamarkach głowy mej
W czterech zamkniętych ścianach
W kałuży krwi odbijasz się
W sklepowych wystawach
Gdzieś po ulicach szukam Cię
Po opuszczonych bramach
To moje piekło i raj
Tyle powiem dziś
Puste kufry fatałaszki
Głuche tępe serca trzaski
Osuszona z marzeń rzeka
I cynamon na powiekach
Puste kufry fatałaszki
Głuche tępe serca trzaski
Wysuszone trupie czaszki
I kroplówka z Bożej łaski
Po uśmiechu poznaje Cię
Po zdartych łokciach, kolanach
Po cichym Twym oddechu we śnie
Po dwóch na śniegu śladach
I coraz częściej słyszę Cię
W tej ciszy co przeraża
W tych lękach, które obok mnie
We wszystkich zjednoczonych stanach
To moje piekło i raj
Tyle powiem dziś
Puste kufry fatałaszki
Głuche tępe serca trzaski
Osuszona z marzeń rzeka
I cynamon na powiekach
Puste kufry fatałaszki
Głuche tępe serca trzaski
Wysuszone trupie czaszki
I kroplówka z Bożej łaski
Wciąż w obcych oczach szukam Cię
I w bezimiennych twarzach
Na skalnych zboczach i na dnie
W bezokiennych korytarzach
Sam nie wiem jakie słowa tu
Wykrzyczeć mi wypada
Wiem, że jest piata tępy mróz
Dwudziesty drugi listopada
Na mojej ścianie czarno białe NYC
Kra kre mija ide i tre nos
Z głośników leci „Mikimauze” uśmiech myszki miki
Nie szukaj dziury w moście zbuduj nowy most
Ostatnia chwila ulotni się jak włos
Kac
Boli łeb i dzień mi umyka
Tuż przed mym nosem trzaskają drzwi
Mój Bóg zły nie mówi o nic nie pyta
Sam nie wierzy w nic
Coś się wierci w mej duszy coś kotłuje się w głowie
Jakby chciało się przebić na druga połowę
Znowu zęby mnie bolą potem skronie co obok
Serce ręce i głowa na zmianę od nowa
Coś mnie wali od spodu coś przytłacza mnie z góry
Dzwony dzwonią w kościele coś mnie szarpie za struny
W głowę wala jak w bęben słowa z ekranu
Trzeba duszę oczyścić tylko pomału
Boli łeb i dzień mi umyka
Tuż przed mym nosem trzaskają drzwi
Mój Bóg zły nie mówi o nic nie pyta
Sam nie wierzy w nic
Ktoś mi krzyczy do ucha coś wykręca wątrobę
Szarpie szturcha wyrywa mi źrenice spod powiek
Życie więdnie na półce małpa tańczy na stole
Osioł świni dosiada ktoś mi skacze po głowie
Znowu trzęsie się ziemia w ustach same trociny
Już rezerwa się pali brakuje benzyny
Trzeba ciągle wiosłować wieczorem i rano
Trzeba zraszać nadzieją to co jeszcze zostało
Boli łeb i dzień mi umyka
Tuż przed mym nosem trzaskają drzwi
Mój Bóg śpi nie mówi o nic nie pyta
Sam nie wierzy w nic
Nie wiem która godzina jest na moim zegarze
Jest mi duszno gorąco jakbym staną w pożarze
No a tyle się wczoraj piło za zdrowie
Żeby dobrze nam było by zdrowy był człowiek
Żeby świat się nie rozpadł żeby wojny nie było
Żeby wszystko się jakoś tutaj dobrze skończyło
Ktoś mi krzyczy do ucha coś wykręca wątrobę
Szarpie szturcha wyrywa mi źrenice spod powiek
Boli łeb i dzień mi umyka
Tuż przed mym nosem trzaskają drzwi
Mój Bóg śpi nie mówi o nic nie pyta
Sam nie wierzy w nic
Piłkarski Poker
Gdzie działacze tam i winiak jest klubowy
Proporczyki są puchary i nagrody
Są układy wspólne sprawy gry losowe i zabawy
Przede wszystkim ożywione są rozmowy
W czarnej bluzce pokazuje się Laguna
Słychać wrzaski i okrzyki na trybunach
Strzelał z główki oraz z nogi
I nie zważał na przeszkody
Królem strzelców w sklepie był monopolowym
W Ciechocinku raz na pewnym zgrupowaniu
Trener rozrysował strzałki przy śniadaniu
Stoper z tyłu ty na przedzie kopcie piłkę jakoś będzie
No to tyle resztę powiem po obiedzie
Maradona, Platini, Juskowiak, Albertini
Karpat król, Zenga Joker, piłkarski poker
W hotelowym barze wszyscy lecza kaca
Mówiąc jak ten biznes bardzo się opłaca
Tu za dwa mecze sprzedane mam dwie działki budowlane
Stary mówię ci po prostu ekstraklasa
Trenuj przecież za granica jedziesz ciulu
Graj za funty byle nie dla Liverpoolu
Jeśli tylko się podłożysz worek z farbą w gębę włożysz
Na boisku go przegryziesz i po bólu
Tu dyplomy oprawione wiszą w holu
A w pokojach specjaliści od futbolu
Z talonami na paliwo co by dobrze się jeździło
I z przydziałem spożywczego alkoholu
Maradona, Platini, Juskowiak, Albertini
Karpat król, Zenga Joker, piłkarski poker
Polska piłka jak poranny jeż sportowy
I arbitraż drukowany zawodowy
A Szpakowski się wysilał komentował i przeżywał
Bo nie wiedział, że ten mecz był ustawiony
Wszyscy żyli w kolektywie w zwartej grupie
Dbając by interes z ręki im nie uciekł
A Laguna dobrze sprzedał nic nikomu nie powiedział
A na końcu i tak cały świat miał w dupie
Maradona, Platini, Juskowiak, Albertini
Karpat król, Zenga Joker, piłkarski poker
Pudełko po cukierkach
Każdy ucieka gdzieś przez świat
Jeden do góry drugi w bok
Każdy też własne imię ma
I urodzenia jakiś rok
Jeden do innych równa krok
A drugi idzie byle jak
Trzeci zaś światłem drąży mrok
Czwarty w ciemnościach cały czas
Coś szarpie i szturcha, miażdży mnie
Puste po cukierkach pudełka
Upchane gdzieś na dnie
Jak zgnieciony życia sens
Byle jak i byle gdzie
Daga didu digu daj
Daga didu digu daj
Ilu jest winnych tyle kar
Zerwanych jabłek z naszych drzew
Serce rozprasza miłość, czar
Z drugiej komory zieje gniew
Oko za oko ząb za ząb
Ten na około tamten wprost
Jedni łatają stary dom
Drudzy stawiają nowy most
Nie masz wszystkiego masz co masz
Teraz na chwilę byle gdzie
Jedni w rozpaczy ziębią twarz
Innym tak bardzo żyć się chce
Zawsze się zleci stado wron,
Ja, Ty i oni, ona, on
Na każdy spokój przyjdzie sztorm
Na każdą cisze bicie w dzwon
Duchy martwych dni
Zardzewiały deszcz tłucze się za oknem
Duchy martwych dni majaczą depczą
Robaczywe sny, całe miasto moknie
W strugach miejskiej krwi a wszystko wokół śpi
Śnią się sny, wyje wiatr, niebo drży
Zmywa deszcz brudne dni
Z życia wylęgła wszy
Miasto śpi śnią się sny
I duchy martwych dni
Anioł stoi w drzwiach mokry i bez butów
Ubrany w czarny płaszcz a nad swą głową
Aureole ma z kolczastego drutu
I poranioną twarz od spadających gwiazd
Śnią się sny, wyje wiatr, niebo drży
Zmywa deszcz brudne dni
Z życia wylęgła wszy
Miasto śpi śnią się sny
I duchy martwych dni
Z nieba jasny grom zagląda w źrenice
Grzmot tysiąca bomb zagłusza życia
Niebo trzęsie się i zieją błyskawice
Czarna flaga sztorm krzyż złamany na szczycie
Śnią się sny, wyje wiatr, niebo drży
Zmywa deszcz brudne dni
Z życia wylęgła wszy
Miasto śpi śnią się sny
I duchy martwych dni
Mój Bóg
Mój Bóg pije na umór żadnych nie czyni cudów
Włóczy się po podziemiach niczym bezdomny pies
On jest łajbą dziurawą z kotwicą zardzewiałą
Opuszczoną przyczepą i melodią bez nut
On rozpuszcza mi grzechy w szklance chłodnej uciechy
Gdy nade mną świszcze krzywda, chowam się w jego bliznach
Choć go nie ma to istnieje zawsze wtedy kiedy wierze
Gdy pode mną chrzęści piekło wtulam się w jego wieczność
A on bez zastanowienia
Staje ze mną w płomieniach
Kielich pełen zbawienia
Wylewa mi pod drzwi
Mój Bóg w siebie nie wierzy choć mu bardzo zależy
Aby żył, aby istniał, aby gdziekolwiek był
On zarabia niewiele, już nie ma go w kościele
Przyjdzie czasem tam pod drzwi, czasem uderzy w dzwon
Choć go nie ma to istnieje zawsze wtedy kiedy wierze
Gdy pode mną chrzęści piekło wtulam się w jego wieczność
On stworzony z mych zamierzeń, ze sprzeczności z ostrzeżeń
I z mych grzechów co tak chłoszczą jego plecy do krwi
A on bez zastanowienia
Staje ze mną w płomieniach
Kielich pełen zbawienia
Wylewa mi pod drzwi
Rezerwowy pies
Wszystkie skargi i boleści
Na zapchlonej sierści nosi
Zna salony zapach nędzy
Na wolności we krwi broczy
Szczekaj i walcz rezerwowy psie
Pysk się pieni i jeży sierść
Zanim w ziemi ktoś zakopie cie
Nieraz usłyszysz czyichś kości chrzęst
Gorzkie rany słone blizny
Wszystkie złości wyszczekane
Polowania i modlitwy
Wściekła walka o przetrwanie
Szczekaj i walcz rezerwowy psie
Pysk się pieni i jeży sierść
Zanim w ziemi ktoś zakopie cie
Nieraz usłyszysz czyichś kości chrzęst
To nie niebo ani czyściec
Łańcuch buda kundle bure
I obroża oczywiście
Która mu się wżyna w skórę
Szczekaj i walcz rezerwowy psie
Pysk się pieni i jeży sierść
Zanim w ziemi ktoś zakopie cie
Nieraz usłyszysz czyichś kości chrzęst
Nie dla niego smycz napięta
Zaprzęg kojec czy kaganiec
Nocą karmi swe szczenięta
I ogrzewa swoim ciałem
Szczekaj i walcz rezerwowy psie
Pysk się pieni i jeży sierść
Zanim w ziemi ktoś zakopie cie
Nieraz usłyszysz czyichś kości chrzęst
Wesele
Słońce wstaje biją dzwony
Gospodarz już dmucha balony
Ćwiczą gesty i ukłony
Wszyscy na ten bal
Tańczą w polskiej rytm muzyki
Biesiadnicy tej świetlicy
Krasych wstążek aureole
Sufit z pawich piór
Trzy dwa raz - podciągnij pas
Strzelaj z procy prosto w oczy
Ognia pal i w gębę wal
Wszystko co ci się napatoczy
Trzy dwa raz podciągnij pas
Szable, sztosy, ostre kosy
Ognia pal i w gębę wal
Wszystko co ci się napatoczy
Zatańcz ze mną raz dokoła
Zosia prosi go i woła
Chłopi gniotą ją w ramionach
Wśród obelg i skarg
Pan młody tonie w zachwytach
Czego nie wie księdza pyta
Pod językiem słowo zgrzyta
Pięści walą w stół
Trzy dwa raz …
Tańcz jak ogień jak płomieniec
Chochoł, diabeł, czart odmieniec
Ukapany tęczą wieniec
Zrzuć z najwyższych skał
Panna jak ta Polska Młoda
Jak złota w skrzyni podkowa
Ledwo dyszy noc spocona
Wśród pijanych ciał
Trzy dwa raz ...
Gdzie mój kraj umiłowany
Co ma więzy i kajdany
Rozgrzeszone boskie rany
Rozgrzeszony już dwór cały
Ten Twój kraj we śnie jest przecież
Diabły wiozły Cię w karecie
Doń po świata szorstkim grzbiecie
W tę listopadową jesień
Pijany Tramwaj
Wracamy nad ranem pijanym tramwajem
Wszystkie mordy zalane
Ten uchlał się wódą a tamta szampanem
Oczy i pyski świecą pijane
Jeden po pracy nie trafił do domu
Nie powiedziawszy nikomu
Wypił trzy piwa na placu budowy
I jeszcze pół litra pod monopolowym
Potem studenci z akademików
Co zaczęli pić po śniadaniu
Świeżo rozrobiony z wodą spirytus
I dwa mocne piwa do obiadu
Jest towarzystwo najładniej ubrane
Byłoby gdyby nie pawie
Zaschnięte na brudnej koszuli rękawie
Dywan po tureckim kebabie
Jest dwóch co uciekło przed izbą wytrzeźwień
Nie dali się zawlec pod pręgierz
I zanim policja z przystanku ich weźmie
Wypiją co maja za biedę i nędze
Tramwaj się chwieje to ktoś się porzyga
Naraz ktoś śpiewać zaczyna
Ktoś leci do przodu to rurki się trzyma
Sobotnia alternatywa
|