KONIEC ŚWIATA - BURGERBAR
Lou & Rocked
Boys c/o Rockers Publishing 2007
Autor tekstów: Jacek Stęszewski
1. Dziewczyna z
Naprzeciwka
2. Blues o Robotniczej
Krwi
3. Trybuna Ludu
4. Burgerbar
5. Z Własnej Woli
6. Bieda
7. Czeski Sen
8. Wystarczy, że Serce mi
Bije
9. Piosenka o Śmierci
10. List
11. W Gardle od Amoll
12. 1980
Dziewczyna z
Naprzeciwka
Ta dziewczyna z naprzeciwka modli się co noc
Nie wierzy w nic w żadną magiczną moc
Nie wierzy w nic w żadną magiczną moc
Czerwone w oknach ma firanki, jedna na cały blok
Ta dziewczyna z naprzeciwka je tabletki na sen
Nie może spać ogląda życie jak sen
Nie może spać ogląda życie jak sen
Ostatnio często ją tu widzę kiedy wychodzi z psem
Pół miasta myśli o niej
Kiedy zasypia i gdy budzi się co dzień
Ta dziewczyna z naprzeciwka życie dobrze zna
Lubi to samo ja czterech pancernych i psa
to samo ja czterech pancernych i psa
Kiszoną z worka je kapustę
Śpi do późna jak ja
Ta dziewczyna z naprzeciwka siedem grzechów ma
Przez siedem dni swe serce dzieli na dwa
Przez siedem dni swe serce dzieli na dwa
Mokry od deszczu w przedpokoju wisi jej czarny płaszcz
Pół miasta myśli o niej
Kiedy zasypia i gdy budzi się co dzień
Blues o Robotniczej Krwi
Gdy bladym świtem tramwaj dzwoni
Wstaje zmęczony i myje twarz
Dwie kromki z masłem i kiełbasa,
Aby w fabryce być na czas
Jeszcze go księżyc odprowadza
Nim słońce zdąży się obudzić
Mija znajome mu ulice
Mija pomniki wielkich ludzi
Tak płynie robotnicza krew strumieniem po pospolitej ziemi
I zachrypnięty śpiewa chór
O tym co szablą odbierzemy
Pociąg na dworcu i perony
Fermentacja społecznych klas
Ten pociąg wozi go do pracy
A innych zaś daleko w świat
Lecz nie dla niego wielkie kraje
Sam też najdalej był w Warszawie
Tam gdzie poselskie psy szczekają
A karawana jedzie dalej
Tak płynie robotnicza krew strumieniem po pospolitej ziemi
I zachrypnięty śpiewa chór
O tym co szablą odbierzemy
W skrzynce niezapłacone listy
Te co przychodzą wciąż od nowa
W kieszeni w kurtce magnetyczna
Karta do pracy zegarowa
Jeszcze go majster gdzieś pogoni
Zazgrzyta pod butami żwir
Pot spłynie po zmęczonej skroni
Nim drugiej zmiany zacznie rytm
Tak płynie robotnicza krew strumieniem po pospolitej ziemi
I zachrypnięty śpiewa chór
O tym co szablą odbierzemy
Wspomina marsze, wiece, strajki
I triumfy ku ojczyzny chwale
Jak robotników pot i krew
W biało czerwoną wsiąkały flagę
Jedno po latach co zostało
Wszak wspólny cel okryła marność
Na oknie w zawodowych związkach
Starta nalepka solidarność
Tak płynie robotnicza krew strumieniem po pospolitej ziemi
I zachrypnięty śpiewa chór
O tym co szablą odbierzemy
Trybuna Ludu
Tutaj stoi nasz dom
Ciągle pod tym samym niebem
Gdzie uciekło wszystko co prawdziwe i szczere?
Tutaj stoi nasz dom
Coraz mocniej wrasta w ziemie
W tym kościele obok nas dzwonią co niedziele
Zasypiam tu co noc
I tutaj stoję za chlebem
Czy uczciwie warto żyć czy warto być uczciwym?
Rano budzi mnie zgrzyt
I szelest fałszywych niedziel
Dlaczego prawdą wciąż jest coś skoro dawno nie jest?
Usiadł nowy król na tron
Zaślepiony naród hymnem wita nowy rząd
Sam diabeł się śmieje z poskładanych rąk
Wszystkie pakty, koalicje błogosławi ksiądz
Nieważny głos tłumu głośniejszy od bomb
Ważne by zdobytej władzy nie wypuścić z rąk
Wstrzykuje w życie sens
Przeterminowanym szczęściem
Wszystko czego dzisiaj mniej już nie będzie więcej
Los swój kujemy tu
Na zmianę z pacierzem
Po podłodze przebiegł dreszcz kocham tylko ciebie
Tutaj stoi nasz dom
Jest jak amen w pacierzu
Znów liczy się tylko tron i ten król jeden z wielu
Wciąż czuje życia puls
Chociaż czas umyka prędzej
Wszystko co było ważne dziś jest nam obojętne
Usiadł nowy król na tron
Zaślepiony naród hymnem wita nowy rząd
Sam diabeł się śmieje z poskładanych rąk
Wszystkie pakty, koalicje błogosławi ksiądz
Nieważny głos tłumu głośniejszy od bomb
Ważne by zdobytej władzy nie wypuścić z rąk
Burgerbar
Papierosy mam w kieszeni
Kończy się mej głowy ból
Trawa w słońcu się zieleni
Niebo czyste i bez chmur
Autobusy na przystanku
Te co rzadko są na czas
Wisła płynie jak płynęła
Wśród codziennych spraw
Wszystkie wściekłe, miejskie psy
Zasypiają w mig
Zostajemy ty i ja
Na na Na…
Przez osiedla i na skróty
Przez ulice i przez mur
Przez liceum Kopernika
Gdzie cmentarnych krzyży sznur?
Ostatni grosz i zapałka
Wypłukani już przez noc
Chłopaki a kradzionych autach
Jak królowie szos
Wszystkie wściekłe, miejskie psy
Zasypiają w mig
Zostajemy ty i ja
Na na Na…
Na zakrętach stoją szpicle
W ciemnych barach wielki bal
Labirynty krawężników
Chodnikowy dziki szał
Ostatni grosz i zapałka
Wypłukani już przez noc
n-te piwo w burger barze
n-ty życia krok
Wszystkie wściekłe, miejskie psy
Zasypiają w mig
Zostajemy ty i ja
Na na Na…
Z Własnej Woli
Z własnej woli jestem tu
Pośród kserowanych bzdur
W zakamarkach tanich chwil
I niepotrzebnych ról
Może zastrzelą nas z rana
I nie będziemy żyć
Tak po prostu bez wahania
Przestaniemy być
Jeszcze szumi wiatr
Jeszcze echo gra
Jeszcze liczymy na siebie
Mamy trochę szans
Z własnej woli jestem tam
Gdzie stromo i pod wiatr
Tam gdzie pełza pod podłogą
Bezczelnie podły czas
Może zastrzelą nas z rana
I nie będziemy żyć
Tak po prostu bez wahania
Przestaniemy być
Jeszcze szumi wiatr
Jeszcze echo gra
Jeszcze liczymy na siebie
Mamy trochę szans
Bieda
Dziewczyny z gastronomika
I kobiety co brak im już łez
Razem z makijażem zmywają co wieczór
Jeden i ten sam grzech
Wiruje wokół śmierci taniec
Gwiżdże jak czajnik na gazie
Dzieciaki w brudnej piaskownicy
Zakopują w piachu różaniec
To tutaj za drzwiami bieda piszczy obok
Oswojony na klatce uśmiecha się szczur
Wykształcona nędza zaczyna być zmorą
Zanosi nas w zębach upiorom do stóp
Pchają wózki kulawi złomiarze
Przez ulice zakurzonych marzeń
Piwo, przystanek czy sklep
Czują się jak potrącony pies
Resztkę szczęścia trzymają w szufladzie
Gdzieś w kanale przy autostradzie
Wiersze mają swą treść
Tak jak zero to sześć minus sześć
To tutaj za drzwiami bieda piszczy obok
Oswojony na klatce uśmiecha się szczur
Wykształcona nędza zaczyna być zmorą
Zanosi nas w zębach upiorom do stóp
Tam gdzie niewysłuchane pacierze
I chleba naszego powszedniego jest brak
Obce bękarty i nietoperze
Wyszarpują sobie ścierwo z ran
Przed maturą znów zakwitną kasztany
Gdzieś na frontach umilkną wystrzały
A na rusztach ubóstwa smażą się ciasne
Senatorskie dywagacje
To tutaj za drzwiami bieda piszczy obok
Oswojony na klatce uśmiecha się szczur
Wykształcona nędza zaczyna być zmorą
Zanosi nas w zębach upiorom do stóp
Czeski Sen
Ty i ja i nasz czeski sen
Jednakowy płynie w nas prąd
Ty i ja i nasz czeski sen
Nie ma dokąd uciekać stąd
Przed nami tysiąc gnijących miast
Przed nami tysiąc niepewnych dni
Przed nami ból i przed nami strach
Przed nami życie i to co jest w nim
Przed nami tysiąc gnijących miast
Przed nami świt i kosmiczny pył
Przed nami noce szeleszczących warg
Dworcowych przygód i otwartych żył
Ty i ja i nasz czeski sen
Jednakowy płynie w nas prąd
Ty i ja i nasz czeski sen
Nie ma dokąd uciekać stąd
Przed nami ręce złożone na krzyż
Bywało gorzej lecz nigdy tak źle
Trzymam się ciebie ty trzymasz się mnie
Gdzieś w poczekalni na szarym tle
Przed nami tysiąc gnijących miast
Zimne noce i kaloryfery
Może zdążymy stąd uciec na czas
To nasz pociąg i peron numer cztery
Ty i ja i nasz czeski sen
Jednakowy płynie w nas prąd
Ty i ja i nasz czeski sen
Nie ma dokąd uciekać stąd
Za nami tysiąc gnijących miast
Za nami tysiąc niepewnych dni
Przed nami ból i przed nami strach
Przed nami życie i to co jest w nim
Za nami nerwowe noce i sny
Krzyżyk na szyi, twój kolczyk w brwi
W pustym pociągu pustka i my
W przedziałach tylko trzaskają drzwi
Ty i ja i nasz czeski sen
Jednakowy płynie w nas prąd
Ty i ja i nasz czeski sen
Nie ma dokąd uciekać stąd
Wystarczy, że Serce mi Bije
Tak pięknie za oknem kiedy świeci słońce
Byłaś dla mnie świata początkiem
Kwiecień i maj i znów mamy wiosnę
Jesteś niedokończonym wątkiem
Chociaż dawno już znosiłaś ten swój płaszcz
Chociaż oczu nie widziałem twych od lat
Lecz wystarczy, że serce mi bije
I, że w żyłach mam trochę twojej krwi
Wystarczy, że wypowiem twe imię
Kiedy wszystko się wali gdy brakuje mi sił
I teraz kiedy tak siedzę przy oknie
Bo nie wiem dla kogo mam żyć
Dotykam Ciebie trak nieistotnie
Nie wiem gdzie jesteś i nie wiem z kim śpisz
Chociaż dawno już znosiłaś ten swój płaszcz
Chociaż oczu nie widziałem twych od lat
Lecz wystarczy, że serce mi bije
I, że w żyłach mam trochę twojej krwi
Wystarczy, że wypowiem twe imię
Kiedy wszystko się wali gdy brakuje mi sił
Piosenka o śmierci
Czasem przychodzi powoli
Czasem przychodzi wieczorem
Przychodzi z upalnym latem
Razem z zimą razem z mrozem
Zakopuje cię po cichu
Zakopuje tuż pod schodem
Starzeje się co już stare
Nie młodnieje to co młode
Czasem przychodzą parami
Czasem przychodzą o świcie
Wchodzą prędko i chowają
W swoją kieszeń Twoje życie
Czasem przychodzi powoli
Czasem spotkasz ją o drodze
Przyjdzie nawet tuż nad ranem
Abyś się nie zbudził w porę
I błąka się po dolinach
I błąka się po dolinach
Kiedy przychodzi powoli
Kiedy przychodzi na ranem
W imię ojca z własnej woli
I na wieki wieków amen
Czasem przychodzi po zmroku
Przyjdzie nawet gdy za ciasno
Kiedy wchodzi głuchną ściany
Dzwony milkną świece gasną
Czasem przychodzi powoli
Czasem przychodzi na zmianę
W imię ojca z własnej roli
I na wieki wieków amen
Czasem przyjdzie po dzienniku
Przyjdzie czasem po pogodzie
Wejdzie zawsze w złej godzinie
Przyjdzie zawsze o złej porze
Czasem przychodzi w niedziele
Czasem przemyca się w zbrodniach
Mieszka czasem w samobójstwie
I normalnym dniu tygodnia
I błąka się po dolinach
I błąka się po dolinach
Kiedy przychodzi powoli
Kiedy przychodzi na ranem
W imię ojca z własnej woli
I na wieki wieków amen
List
Mija kolejny zimny rok
Z naszych gór schodzą lawiny
Ciągle budują tamten most
Jeszcze go wznosić nie skończyli
Na tym podwórku już od lat
W tym samym miejscu stoją śmieci
Z tej samej strony wieje wiatr
Dorosły już sąsiadom dzieci
Czas ucieka dzień za dniem
Niewiele się pozmieniało
Czas ucieka dzień za dniem
Co było, z czasem uleciało
Napisz co słychać jak się masz
U nas raczej bez zmian na bruku
W nocnym sprzedaje nowy pan
I inny ktoś jest w kiosku ruchu
Wybudowali parę dróg
Zrobili płatna autostradę
Ludzie ci sami bardziej źli
Wciąż upijają się nawzajem
Czas ucieka dzień za dniem
Niewiele się pozmieniało
Czas ucieka dzień za dniem
Co było, z czasem uleciało
Przystanek stoi nasz jak stał
I nowe jeżdżą już tramwaje
Niektórzy wyjechali stąd
I już ich więcej nie widziałem
W dzienniku ciągle mówią że
Polska Polską być przestaje
Umarł na krzyżu sierp i młot
Lecz znów na nowo zmartwychwstaje
Czas ucieka dzień za dniem
Niewiele się pozmieniało
Czas ucieka dzień za dniem
Co było, z czasem uleciało
W Gardle od Amoll
Znów mijamy się nie mówiąc nic
Nie chce słuchać o bombach
O kolejnych samobójczych snach
Niekończących się wojnach
Znów kolejny raz topnieje śnieg
I zakwitają drzewa
W moim mieszkaniu okno z widokiem na blok
Nade mną nieba nie ma
A gdy przy tobie śpię
Własne serce czuje w gardle
Odchodzi wtedy ten
Najbardziej podły sen
Chciałbym być wesoły tak jak ty
Znowu bardzo cię kochać
Kąpać się w błękicie twoich żył
Przeglądać w twoich oczach
Znów obudzi na pierwszy ptaków śpiew
Słońce wejdzie przez okno
Twoje włosy będą pachniały znów
Świeżo skoszoną wiosną
A gdy przy tobie śpię
Własne serce czuje w gardle
Odchodzi wtedy ten
Najbardziej podły sen
Co dzień moje myśli topią się
W upiornych paranojach
Aby ten najlepszy wybrać cel
Szlakiem po polskich drogach
Chce ci powiedzieć tych kilka prostych słów
Ty licz zawsze na siebie
Żyj jak umiesz i życie chwyć za kark
Twój pociąg dalej jedzie
A gdy przy tobie śpię
Własne serce czuje w gardle
Odchodzi wtedy ten
Najbardziej podły sen
1980
Milczą jak zaklęte oszronione szyby
Myjemy się w śniegu naszej własnej zimy
Smołą plują w niebo szerokie kominy
Na dalekim wschodzie ludzie żyją wciąż na niby
Dopóki księżyc świeci dopóty nie spadnie
Wszystko co rodzi się żyje i umiera nagle
Od zmierzchu do świtu od świtu do mroku
Jakiś sąsiad dziś umarł naprzeciwko w bloku
Bije nam zaklęty dzwon
W świeconej wodzie palce brudnych rąk
Bliżej podszedł pod nasz próg
Zimny od śmierci duch
Wiosna już kolejna zbiera swoje żniwa
Trzymamy się mocniej siebie, by móc to wytrzymać
Dwudziestą ósmą wiosnę bierzemy na barki
Wypadają nam włosy oraz z kalendarza kartki
Na zakrętach smutku w biegu tych wydarzeń
Jak mogliśmy się tak szybko po prostu zestarzeć
Każdy tylko gorzko sam siebie przeklina
Zestarzałem się po cichu trudno to wytrzymać jest
Tarzają się ptaki w lipcowym błękicie
Zapachniało wakacjami zapachniało życiem
Przeszły letnie błyskawice pioruny i burze
Diabeł bogu się spowiada razem z mym aniołem stróżem
Kąpiemy się w ściekach swojej własnej rzeki
Słychać tylko śmiech studentów z okien biblioteki
Ci po ekonomii po prawie i stosunkach
Nikt dziś nie pracuje po wyuczonych kierunkach
Bije nam zaklęty dzwon
W świeconej wodzie palce brudnych rąk
Bliżej podszedł pod nasz próg
Zimny od śmierci duch
Zapalamy świece na dziadach i pradziadach
Zimnym kocem nas otula jesień listopada
Coraz bardziej wszystko to w kręgosłup się wrzyna
Ktoś w tej chwili kończy żywot a ktoś go zaczyna
Kolędy i święta łamanie opłatkiem
Kogoś tylko znów zabrakło przy stole przypadkiem
Wracają na święta nasi emigranci
Przylatują samoloty z Niemiec, Anglii oraz Francji
Wyuczono nas zachowań, Jak jeść co wypada
Jak zachować się przy stole na obcych obiadach
Tak trudno to wszystko okiem jest oświecić
W tym codziennym bałaganie niepotrzebnych rzeczy
Niektórzy z nas życiem już zmęczeni
Jak staliśmy razem tak leżymy podzieleni
Jedni poszli w prawo lub zostali w miejscu
Drudzy całkiem w lewo inni zaś stanęli w przejściu
Czasem tylko zerkamy za siebie ukradkiem
I to co nas bardzo boli żyje w nas najbardziej
Bije nam zaklęty dzwon
W świeconej wodzie palce brudnych rąk
Bliżej podszedł pod nasz próg
Zimny od śmierci duch